Po fatalnej nocy, gdzie Jagna wstawała co godzinę zebraliśmy się w świat daleki. Tłuc kolejne kilometry 1ką. Na początek postanowiliśmy się cofnąć w kierunki Reykiaviku, ok 20 km, żeby zobaczyć wąwóz Fjaðrárgljúfur. Wąwóz ładny, choć myślę, że zielony w lecie robi większe wrażenie. Szlak oblodzony i pod górkę, więc wesoło.
Kierunek lodowiec i czas zacząć obszar Vatnajokkull, największego parku narodowego w Europie. Svínafellsjökull to ten lodowiec koło wodospadu Skaftafell. Z centrum turystycznego jest 30 min do lodowca i 40 min do wodospadu w przeciwną stronę. A parking zrobili już płatny. Wybraliśmy z Moniką i Jagną lodowiec. Bo wodospad nie powalił nas w lato. Wybór dobry, bo w porównaniu z latem zmniejszyła się laguna, więc można było bliżej podejść. Bardzo ładnie, lepiej niż w lecie. No i mało ludzi, trochę wietrznie. Ale za to po lodowcu zrobiliśmy sobie przerwę na rozprostowanie dziecka. To był taki nasz punkt obowiązkowy w trakcie każdego dnia. Żeby zrobić przerwę, gdzie Jagna może poleżeć, pomachać nogami, zmienić pieluchę. Dacia Duster naszym domkiem na 5 dni :)
Przejechaliśmy obok Jökulsárlón bez zatrzymania się, bo wiedzieliśmy, że następnego dnia czeka nas tam cały dzień. Potem może trochę żałowaliśmy, bo następnego dnia były chmury, a tego dnia czyste niebo… Ale za to jedziemy sobie za Laguną Lodowcową, a Monika opowiada, że jej koleżanka tutaj kiedyś widziała stado reniferów, a w tym samym momencie ja daję po hamulcach i krzyczę „o kurwa, renifery!”. Szybko zawinęliśmy i zajarani oglądaliśmy jak renifery jedzą śnieg. To musi być jakieś stadko, które okupuje okolice Jökulsárlón. Fajnie, zawsze można dołożyć kolejne egzotyczne zwierze widziane w naturalnym środowisku, a nie w ZOO.
Mieliśmy tego dnia 2 problemy – kończyła się waha w jednym aucie, a nie było stacji od 50 km i miało jej nie być przez kolejne 100 km. Drugi problem, że niektórzy nie mieli chleba. Zajeżdżamy do jakiejś wioski z 5 domamy na krzyż (i tak największa w obrębie 50 km), a tam powiedzieli nam, że najbliższy sklep w Hofn, ok 80 km stąd… Weź zapomnij cukru i się wracaj :)
Początkowy plan na Hofn odpuściliśmy głosowaniem. Z Hofn do Laguny jest ok 120 km, a o 9 zaczynaliśmy wycieczkę do jaskini lodowej. Poza tym uznaliśmy, że na pewno w mieście gorzej będzie złapać zorzę, a trafiliśmy spoko hostel pośrodku niczego. Dodatkowo udało się nam zabukować o przez jakiś inny portal niż booking.com, a różnica była 100 zł. Oczywiście na recepcji Polka. Zagadaliśmy czy jest szansa na chleb, a ona oddała nam cały bochenek za darmo, bo im zostało po śniadaniu. Złota kobieta :) Za to hostel trafiliśmy w sam raz na nocleg z dzieckiem – pokój 6 osobowy z łóżkami piętrowymi. Chyba nigdy nie widziałem i nigdy nie zobaczę tak cichego pójścia spać Wilhelma, Soto, Długiego, Gośki i mojego! Bez słowa, po ciemku, w 3 min. Bajka!
Wieczorem i w nocy wysoka aktywność zorzy, ale chmury, miało się przetrzeć nad ranem, koło 5… Nadzieja jest.