W sumie konkretnego planu na dzień nie mieliśmy. Wiedzieliśmy, że jedziemy powoli w kierunku Hofn, że będziemy trzymać się krajowej 1ki, że pewnie powtórzy się wiele z atrakcji z poprzedniego wyjazdu. I faktycznie. Seljalandsfoss, gdzie parking jest płatny, a w tym roku dodatkowo chodził parkingowy i sprawdzał bilety (Islandia bierze się za turystów). W zimie nie da się wejść za wodospad. Nie da się też wejść do środka wodospadu Gljúfrabúi, a szlak skuty lodem. Skogafoss, tak samo piękny jak w lato. A szlak skuty lodem. Plaża Reynisfjara, gdzie są trzy trolle. Ta plaża dużo bardziej dostępna w lecie, teraz były wielkie fale. Zresztą główna atrakcja dziesiątek turystów tam to było podchodzenie i uciekanie przed falami. My również bawiliśmy się w tą mądrą zabawę :) Nie mniej obowiązkowy punkt. Ominęliśmy opuszczony basen i wrak Dakoty. A do Dakoty nie trzeba już dymać na piechotę 5km w jedną stronę, bo Islandczycy puścili busik. Zmienia się, zmienia… Ominęliśmy też Pakgill, bo chcieliśmy go zaatakować wracając. Długa do Kirkjubæjarklaustur, bo tam wypatrzyliśmy tani nocleg w jakichś domkach (ok 500 zł za 6 osób).
Zorzy brak, bo aktywność mała…