Dzień zaczęliśmy z buta, po 50 min spania. O 7:30 ruszyliśmy do Silfra, w Parku Pingvellir. To jest łączenie płyt tektonicznych północnoamerykańskiej i euroazjatyckiej. Ok 150 km od Keflaviku. Silfra to rozpadlina między płytami wypełniona wodą z lodowca, która uchodzi za miejsce z najlepszą wizurą na świecie. Podobno 150m. Woda z lodowca filtruje się przez mchy w tempie, że jak dziś ta woda wypłynie z lodowca, to wpadnie do Silfry za ok 150 lat. Popularne w necie są zdjęcia, że nurkowie dotykają dwóch pionowych ścian, że niby 2 płyty tektoniczne. Internet kłamie, nie można dotknąć na raz dwóch płyt, nawet nurkując. Odległość między płytami to do 4km. A te dwie ściany pod wodą, to po prostu dwie ściany pod wodą. Kłamczuszki….
Park jest pośrodku niczego. Długosze nurkują, my snorklujemy. Do nurkowania trzeba mieć uprawnienia na suchy skafander. Snorklujesz też w suchym, ale jest łatwiej. Kaptur i rękawice mokre. Płynie się tą samą trasą , ale pod wodą albo po powierzchni. Okazało się, że to jest mega popularne, nie ma opcji na nurki z dnia na dzień, trzeba klepać wcześniej. Nawet w zimie. Czas trwania z przygotowaniem – 3h. Czas w wodzie ok 45 min. Nurkuje się w grupach 5-6 os. Cena za snorkeling ok 650 zł, nurek 1200 zł. Temp wody 2 stopnie, w lecie podobno dochodzi do 3 stopni. Temp powietrza minus 15. Czas przygotowania ok 1,5h,bo ubieranie jakby na raty. Najpierw wszyscy docieplenie, potem wszyscy nogawki itp. Bez czapki, rękawiczek, w bieliźnie termicznej, kombinezonie. No powiem, że zmarzliśmy w pytę, nie chciało się wchodzić do wody… Ale już po wejściu kosmos. Wizura nie do opisania. Nie ma tam ryb, nie ma żyjątek, same skały i niesamowita wizura! W wodzie znośnie, chyba, że ruszy się głową i taka mała strużka wleje się pod kaptur.
Monika dojechałą do nas po 12, po wyjściu z wody. Zebraliśmy się w kupę i poszliśmy na spacer po Parku Pingvellir. Fajnie, platforma widokowa na wielkie jezioro, jakiś wodospad (zamarznięty), ładne widoki. Dodatkowo lampa, słońce w pełni. Warto dodać, że większość szlaków skuta lodem, więc trzeba uważać.
Tego dnia zostało nam trochę czasu i jako wypełniacz postanowiliśmy wrzucić Gulfoss. Byliśmy tam w lecie, więc wiedzieliśmy czego się spodziewać. W zimie wygląda chyba jeszcze lepiej. Ale wiatr taki się zerwał, że urywało głowę. Monika zawróciła do auta po 200m, bo ciężko było iść, a do tego Jagna się rozpłakała od wiatru. Ja pobiegłem porobić zdjęcia. Faktycznie podchodziłem ze strachem, żeby się na wietrze nie poślizgnąć. Dolna część szlaku zamknięta.
Wracając Wilhelm, Długi, Gośka i Wilhelm zatrzymali się w Geysir. My nie, bo…wiało. Dodatkowo gejzer wybuchł jak przejeżdżaliśmy obok, więc uznaliśmy, że zaliczone. A przed nami była 1h powrotu. Odpuściliśmy.
Powrót spokojny, bo nawiewało ogromne ilości śniegu z pól. Po 60 min dotarliśmy do hotelu zlokalizowanego w dawnej szkole. Noc ok 600 zł.
W nocy bez szans na zorzę – niska aktywność zjawiska i chmury.