Ostatni pełny dzień na Koh Chang, nie mieliśmy na niego specjalnie koncepcji, więc wzięliśmy skuter i stwierdziliśmy, że objedziemy wyspę. Koh Chang jest zabudowany i zaturystyczniony na zachodniej stronie, wschodnia jest praktycznie bez turystów, bez hoteli oraz bez plaż :) Da się coś znaleźć, ale raczej ogryzki. Tak czy inaczej pojechaliśmy w tamtą stronę. Po drodze próbowaliśmy jeszcze przez 2 h znaleźć jakiś mały wodospad, ale się nam nie udało. Na drugi koniec wyspy jest spory kawałek, w sumie dojechaliśmy prawie na sam koniec, zrobiliśmy ze 120 km na skuterze. Czy było fajnie? Tak, lepsze to niż cały dzień leżeć na słońcu. Ale żeby były tam jakieś szczególne atrakcje to raczej nie. Las namorzynowy, fajne pole namiotowe przy plaży, pustki.
Objazd wyspy połączyliśmy z polowaniem na bilety do Rayong, skąd mieliśmy lot powrotny. Okazało się do dosyć trudne. Albo ceny jakieś zaporowe albo wyjazd popołudniem (a my chcieliśmy z samego rana) albo po prostu dzień przed wyjazdem…nie było miejsc. Dojazd do Pattaya na własną rękę to oczywiście spore wyzwanie, ale zdecydowaliśmy że tak będziemy niezależni i będziemy mogli ruszyć z samego rana.
Po powrocie do Bang Bao utwierdziliśmy się w przekonaniu, że woda tam jest brudna. Może za blisko portu? Koło Bang Bao jest jeszcze jakaś miejscówka polecana do snorkelingu. Wbiliśmy się z Moniką. Zatoczka z dość nieprzyjemnym zejściem/wyjściem, bo po pierwsze na duże skały, a po drugie od otwartego morza, więc fale były spore. Jak kombinowalismy jak wejść, to wygrzebał się z wody jakiś gościu i się pytamy jak tam. Mówi, że jak na Koh Chang to coś było pod wodą, ale ogólnie słabo i nie warto się fatygować. Nie musiał nas namawiać, odpuściliśmy, lenie! Za to został nam piękny zachód :)