Ten dzień nie mógł być ciekawy, bo mieliśmy spędzić go w całości w środkach lokomocji. Dodatkowo wszystko było opłacone, załatwione – nic się nie mogło wydarzyć. Bus do granicy, granica z buta, potem busik do Trat do portu, prom, potem busik do hotelu, którego oczywiście nie mieliśmy :) Zresztą chyba jedyni w busiku na Koh Chang nie mieliśmy zorganizowanego noclegu. Mając na uwadze, że dojechaliśmy tam grubo po zmroku, a miasteczka są rozsypane w odległości kilku km, ceny wysokie. No można było to inaczej zorganizować. Ale podpytaliśmy w busie typiare co spędziła tam miesiąc o nocleg, doradziła miejscowość, jakiś hippisowski guest house na końcu wyspy. Zaryzykowaliśmy i to był strzał w 10. Miejsca były, było chyba najtaniej na całej wyspie, osobne domki i przede wszystkim najmniejsza miejscowość ze wszystkich, więc nie było tłumów. Bo w innych miejscowościach jest młyn taki że o ja pierdolę. Ale co kto lubi.
Dojazd do granicy sprawnie, granica też. Nie mieliśmy traumatycznych przeżyć jak niektórzy. Ot obskórna granica. CIekawe są kasyna po stronie Kambodży. W Tajlandii jest zakazany hazard, więc przyjeżdżają do Poipet. I tak największy budynek tam to kasyno, które ma chyba z 7 pięter. A może tylko parter to było kasyno? Kto wie, ale ciekawiej brzmi 7 piętrowe kasyno :) Na granicy nie ma kantoru, za to każdy chętnie oferuje wymianę kasy. Okazuje się, że można znaleźć bank i wymienić po normalnym kursie (za torami w lewo).
Busik do Trat spoko, przed promem okazalo sie, ze nie ma podwozki pod hotel w cenie. A my chcielismy sie dostac do najdalszej miejscowosci. Typiara z ktora sie zgadalismy powiedziala nam, ze cena taksowek na wyspie i tak jest wyzsza, wiec jeszcze stargowalismy i kupilismy. Dojazd do Bang Bao 150 bath/os. Prom nie pamiętam, bo mieliśmy w cenie. A tak w ogóle w busiku na Koh Chang okazało się, że…zgubiliśmy 2 pasażerów. Ojca z synem. No nieźle, okazuje się, żę zgubić pasażera to nie takie trudne. Prawdopodobnie na promie nie wsiedli do busika i pojechaliśmy bez nich. A że siedzieli na samym końcu, to nikt nie zauważył ich braku. Chyba nas kierowca ogarnął innych ziomków, że ich zgarnęli, bo po 30 min nerwowych telefonów pojechaliśmy dalej.
Nocleg był w Hippi Hut, 300 batów za domek. Okazało się, że mieszkają tam też Polacy, z którymi rozpiliśmy trochę vodki, bo co innego można robic z Polakami?