na Mekongu piękny rejs...

Rejs do Luang Prabang można zrobić slow boat lub speed boat. Speed boat płynął Lendzion i Marian rok temu i mówili że:
Trzęsie opór, jest szybko, jest bardzo głośno, jest drogo. Ale do Luang Prabang dopływasz w 1 dzień.
Slow boat z naszego doświadczenia:
Nie trzęsie, jest wolno, jest głośno, jest znośnie cenowo. U nas dodatkowo było bardzo zimno. Pierwszego dnia to znośnie, ale i tak wszyscy mieli polary, czapki. Drugiego dnia to wszystkie ciuchy nałożyliśmy a i tak pizgało! Pewne jest to, że na nieosłoniętym speed boat uznałbym to za fatalny dzień. A tak uznaliśmy to za miłe i chilloutowe 2 dni, gdzie nas przepizgało :)

Wolnych łodek jest tam sporo. Ruszają ok 10, poleca się być w porcie ASAP, bilety też kupić ASAP, bo miejsca dzielą się na słabe i bardzo słabe (koło wielkiego silnika). My z naszym babskiem się nie dogadaliśmy, bo cenę znaliśmy – 105 000LAK za odcinek, czyli 210 000 za całość. Babsko chciało chyba ok 240 000, bo jeszcze transport do przystani. Ale to były ze 3 km. Więc poszliśmy z buta. Po drodze warto:
Kupić dużo jedzenia
Kupić dużo piwa
Wymienić hajs
Dokupić piwa
Dokupić jedzenia
Bilety można kupić w całej mieścinie, najtaniej jest zrobić to w…kasie w porcie. Tak też chcieliśmy zrobić, ale nie kurwa, za dużo pomysłów na raz. Jak mówi stare powiedzenie „lepsze jest wrogiem dobrego“. Tak więc uznaliśmy/ustaliliśmy, że łódki państwowe odpływają ok 10:30 jako ostatnie. Wcześniej odpływają łódki prywatne. Jako że była 8 rano, stwierdziliśmy, że poszukamy w okolicach portu jakiegoś pośrednika co może mieć prywatne łódki. No tośmy poszli z Sebkiem jak dzik w żółędzie. Padło na jakiegoś pingponga (wyglądał na Chińczyka) 200 m od portu, co przy pomocy translatora zapewnił nas, że to private boat i że rusza wczesniej (ok 9:30). Chciał ok 240 000 os, stargowaliśmy do 220 000 LAK. Spoko, niewiele drożej (4 zł), a zawsze godzina szybciej. Wziął nasze paszporty i poszedł w kierunku portu, a my zostaliśmy u niego na chacie. Coś mi już wtedy zaśmierdziało. Ja patrzę, a ten bencwał wraca po 15 min i daje mi bilety na tę samą łódkę co kupuje się w kasach! Pierdzielony, nawet z nabitą ceną 210. Mówię mu, że chyba żartuje, że miało być wcześniej i że sam mogę sobię kupić w kasie. A ten na translatorze się pyta „czy uważacie mnie za złodzieja?“. Mówimy mu, że no jasne że tak! Mówi, że to prowizja za załatwienie sprawy. Pytam się, czy załatwienie sprawy, czyli przejście 200 m do kas? W dużym skrócie kazaliśmy mu oddawać kasę, on nie chciał. Finalnie oddał nam większość. Zarobił na nas po 2 zł/osoba. I tak za dużo.

Sama łódź to też długi temat :) Na pewno warto przyjść wcześniej, żeby zaklepać sobie miejsca. Choć na piewszym odcinku mieliśmy niby numerowane miejsca. Więc szybko wymieszalismy numerki na krzesłach i trafiły sę nam w ten sposób przypadkiem bardzo dobre miejsca. Szmulki on board! Oczywiście Monika zabrała się za przestawianie numerków dopiero jak przyszli sąsiedzi. Trochę na jana.

Sam rejs zagina czasoprzestrzeń. Płyniesz cały dzień, poczytaliśmy chwilę, potem usnęliśmy, pół piwa, drzemka, pooglądanie widoków, pół piwa, drzemka. I tak cały dzień…
Do Pak Beng dopłynęliśmy ok 18. Miasteczko pod turystów, już w porcie jest napad naganiaczy, każdy dom oferuje nocleg. No thanks, no thanks i odeszliśmy 300 m od portu. Dopiero wtedy zaczęliśmy szukać. Noc 20 000 LAK (8 złotych) osoba. Kolacja ok 35 000LAK. O i piwo mają w miarę tanie względem Tajlandii :)
O i w Pak Beng uznaliśmy, że trzeba zaplanować dalszą podróż. Czyli jak dostać się z Laosu do Kambodży. Opcji było kilka, zdecydowaliśmy się na najszybszą i najmniej uciążliwą – samolot z Vientiane do Phnom Phen. Bilety ok 350 PLN, bagaż w cenie. Niestety AirAsia nie lata z Laosu do Kambodży w żadnej konfiguracji. Inna opcja (na pewno tańsza) to busy i pociągi przez Bangkok. Tras jest kilka.

Zdjęcia (6)

Komentarze (0)