Już przy pierwszej wizycie w Aqaba (jakby to powiedział Mojżesz) "zaraz po wyjściu z Izraela", praktycznie wybraliśmy szkołę nurkową. Padło na Camel's dive. Z nimi nurkował też na starcie Janek i Anastazja. Monika dogadałą jakieś szczegóły mailem, a na miejscu jeszcze urwaliśmy kilka JOD. Pozostała kwestia noclegu. Dlatego po odstawieniu 2 osób na granicę z Izraelem, ruszyliśmy na południe Aqaby, w kierunku Arabii Saudyjskiej. Tam ok 10 km za miastem zaczynają się plaże i rafy. Zatrzymaliśmy się w Camel's dive, żeby dogadać szczegóły nurkowania i w trakcie rozmowy urodził się pomysł, żeby spać u nich na bazie. Niby mieli jakiś mały pokoik z prądem i prysznicami, całkiem fajny. Cena też dobra, bo 5 JOD/os. Czemu nie, skoro i tak planujemy z rana nurkować, a przyjemniej jest spędzić wieczór na plaży poza miastem, niż w mieście. Jak zrzuciliśmy bambetle w pokoiku, to okazało się, że gniazdka są, ale bez prądu, a prysznice mają tylko zimną wodę. Wyglądało jak suterena Ismaila (właściciel szkoły), którą opuścił 5 min przed naszym przyjściem :) Ale dobra, klepnięte, wygodne pod kątem nurkowania.
Przed wieczorem pojechaliśmy jeszcze do miasta, żeby zdać naszego gruchota. Tak jak jego "zewnętrza" byłem pewny, że nic się nie pogorszyło w trakcie naszego wynajmu, tak z mechaniką taki pewny już nie byłem... Dlatego modliliśmy się, żeby przypadkiem nie wsiadali, żeby przeparkować go przy nas :P Oddajemy auto, a tam jakaś parka Rosjan siedzi w wypożyczalni. Pracownik nas zobaczył i uradowany mówi do tych Rosjan "OK, wait 3 minutes, your car has just arrived!". No to ja myk myk, podpisik na papierze, że wszystko jest OK, że nie będzie dodatkowych obciążeń i uciekamy! :)
Ismail załatwił nam jeszcze transport z miasta do jego bazy, zapowiedział nam, że teraz zostaje na dupcingu na mieście, ale wróci do bazy na noc i weźmie ze sobą browary! My jednak nie czekając na niego poszliśmy na plażę zabijać bakterie, czyli skonsumować małe conieco. A Ismaila się oczywiście nie doczekaliśmy. Za to na plaży było naprawdę sporo ludzi jak na to, że to jest 10 km od miasta... Po plaży stoczyliśmy jeszcze nierówną walkę z karaluchami (wynik 2:0 dla nas), podwiesiliśmy żarcie pod sufitem, żeby nie odwiedziły nas wszechobecne mrówki oraz spędzilismy upojną godzinę na recepcji zamkniętej bazy nurkowej, gdzie ładowaliśmy telefony i szukaliśmy noclegu na następną noc w Eijat :)
Nurkowanie miało się zacząć ok 8. Cena my z Moniką 50 JOD/os za 2 nurki. Mario 60 JOD, bo miał introdution jeszcze. Mieliśmy być sami z instruktorami. Plan na nurkowanie - Sea Park, a tam wrak Cedar Pride oraz Japanese Gardens. Ten pierwszy to wrak statku, który kupił król Jordanii (zapalony nurek) i zatopił go u brzegu na 25 metrach. Duży, porośnięty rafą, fajny. Druga miejscówka to zwykła rafa i to blisko i płytko. Można tam nawet snorklować. Zapowiadało się więc piersze nurkowanie głębokie, drugie stricte rekreacyjne. Taki plan nam pasował, ponieważ po 24h mieliśmy lot, więc teoretycznie nie zaleca się nurkować dużo i głęboko. W praktyce te 2 miejscówki są osiągalne z tej samej plaży, nurków jest bardzo dużo, dlatego lepiej zacząć z samego rana. My nurkując o 8:30 byliśmy jedyni, o 10:30 już było tłoczno.
Cedar - faktycznie było głęboko. Mi wybiło ok 24m, Monika ok 21m. Na drugie nurkowanie Ismail dorzucił nam rodzinę węgierską. 3 osoby do mnie i Moniki z papierami i jedna do Mariana na intro. A finalnie i tak nurkowaliśmy razem. Ja nie byłem z tego powodu zachwycony, więc od razu założyłem, że nie trzymamy się z Moniką naszej grupy. OK, może to było moje założenie, a nie nasze wspólne, ale mój buddy dzielnie się mnie pilnował :) Tak więc staraliśmy się trzymać daleko od innych, raz mi nawet zniknęli z pola widzenia (a widoczność była pewnie ze 25m, może więcej), a drugim razem przewodnik musiał mnie zawracać i poganiać. Finalnie wyszło rekreacyjnie, płytko (13m), ale fajnie, bo 45 min i wychodziłem prawie na pusto.
Po nurkowaniu zlądowaliśmy w bazie. Miałem zamiar potargować się jeszcze o cenę, bo nie byliśmy sami, ale potem stwierdziłem, że w zamian za to powiem Ismailowi, żeby nam zasponsorował powrót do miasta taksówką. Tak więc Ismail wyszedł na parking przy plaży, zatrzymał jakąś rodzinkę i poprosił gościa, żeby ten na odwiózł do miasta. Dał mu 5 JOD, a dziadzia wypakował rodzinę, chyba z 8 toreb, dzieciaki, zostawił ich na parkingu i pojechał z nami do Aqaba :D Life is brutal...
W Aqaba przed powrotem do Eijlat mieliśmy jeszcze jakieś zakupy, zjeść, nakupić prowiantu. Jednak Jordania jest wyraźnie tańsza od Izraela. Przynajmniej od Eijlatu. Np obiad w jakiejś knajpce zjedliśmy za 5,5 JOD czyli 28 zł za 3 osoby. A najedliśmy się (falafel, herbata, humus, pita i jakaś dziwna potrawka z kurczaka). Więc my radzimy zjeść po stronie jordańskiej :P Pozostało nam jeszcze tylko znaleźć taksówkę. Z granicy, gdzie jest monopol, to był koszt wyjściowo 15 JOD, oficjalnie i finalnie 10 JOD. Ale z miasta podobno można znaleźć dużo taniej. Założyłem sobie, że uczciwie będzie zapłacić 5 JOD. Zatrzymuję taxi:
Ja: How much?
on: 10 JOD
Ja: a to dziękuję
on: za ile chcesz jechać?
Ja: 5 JOD
on: nie nie, za mało, 7.
Ja: nie, dzięki
on: no dobra, to 6
Ja: nie nie, ale dziękuję. Znajdę taniej.
on: no weź, to mała różnica
Ja: nie, mogę jechać za 5
on: no dobra, wsiadajcie
Przyjemnie, bez nerwów no i w dobrej cenie :)