Petra, przedstawiać nie trzeba. Jeden z 7 nowych cudów świata ogłoszonych w 2007 roku, obok m.in. Machu Picchu, Koloseum czy Wielkiego Muru. Tak zwany „MUST SEE“. Ale czy faktycznie? No dobra, faktycznie. Ale cena boli, bo jak może nie boleć 50 JOD (270 zł) za samo wejście?! Niby można wejść od tyłu na lewo z kimś miejscowym, ale też płaci się za to niemało – ok 40$. Zawsze połowę mniej, ale ja fanem takich wejść nie jestem. Są horendalne ceny, trudno. Zjem kolację z marketu, wypiję piwo mniej. Ale co kto woli, w każdym razie opcja wejscia na "dziko" jest, przypuszczam, że wystarczy zapytać kilku osób w Wadi Musa. Aha i nie korzystajcie z „darmowej“ przejeżdżki na koniu, która jest w cenie. Przejażdżka faktycznie jest w cenie, ale trzeba dać obowiązkowy napiwek. Według uznania, ale nie mniej niż 3 JOD…
Petra na pewno robi wrażenie. Od początku wąwóz, potem wchodzisz na Skarbiec. Ale potem jest już trochę gorzej. Trzeba szukać fajnych miejsc, same nie przychodzą. My się wbiliśmy na skałki nad Skarbcem, żęby zobaczyć go z góry, potem pokręciliśmy się po tych ruinach, a finalnie poszliśmy do Monastyru (nazywany też Małym Skarbcem). Nie wyobrażam sobie dymać po schodach godzinę w lecie przy 40 stopniach. U nas było znośnie.
Petrę zaatakowaliśmy o świcie (czyli 6 rano), skończyliśmy ok 14.
Po Petrze przyszedł czas na Wadi Rum. Plan na Petrę i Wadi Rum był taki, żeby od rana pocisnąć Petrę, potem przebić się do Wadi na zachód słońca i spać na pustyni. Przejazd to ok 1,5h, po drodze jakieś zakupy i okazało się, że wcale tak dużo czasu nie mamy! Do tego stopnia, że zrezygnowaliśmy z jedzenia czegokolwiek, w imię zachodu Słońca!