Trynidad wzbudza jakieś skrajne emocje. Niby kolonialna perła Kuby, miasto na liście UNESCO, bruk, kolorowe domki, ale z drugiej strony tabun turystów, to jedno z 3 miejsc, które odwiedza pewnie z 90% turystów (Varadero, Trynidad i Havana), więc ile Kuby może być w Trynidadzie?
Taksówkarz już w drodze postanowił nagrać nam nocleg. Zadzwonił i okazało się, że 25 CUC za pokój, ale musimy wziąć 2 pokoje, czyli 50 CUC. Zdecydowanie ponad budżet i to mu też powiedzieliśmy. Gospodarze oddzwonili po 30 minutach i zgodzili się na 25 CUC/5 osób. Co prawda na miejscu dowiedzieliśmy się, że są 2 pokoje w tej casa, a jeden z nich zajmuje Włoch, ale Pani zadowolona oznajmiła nam, że któs najwyżej będzie spał z nim :) Pokręciliśmy nosem, pokręciliśmy się po mieście (praktycznie 3/4 domów zajęta, ceny też dosyć wysokie) i zgodziliśmy się u niej zostać za 20 CUC/5 osób.Co prawda znów musiał wkroczyć materac, ale było spoko :)
Sam Trynidad urokliwy, ma klimat. Ale nie powalił mnie, bo było tam naprawdę opór turystów. Jeszcze w ciągu dnia to się jakoś rozkładało, ale wieczorem, jak wszyscy wychodzili na schody na głównym placu, to było widać samych gringo. Zresztą drugiego wieczora z Moniką trafiliśmy na drugi "główny plac", ale ten lokalny. Tam z kolei królowali Kubańczycy, mecze piłki nożnej na bosaka i stare fury :)
W Trynidadzie mieliśmy 3 punkty - Topes de Collantes (wodospady), Playa Boca i Playa Ancon i Valle de los Ingenios (dolina cukrowa). po zrealizowaniu 2 pkt już nam się odechciało Trynidadu :D Padło na wodospad (do teraz żyłem w przekonaniu, że to było Topes, ale grafika googla zasiała ziarno wątpliwości :D ). Pojechaliśmy tam na koniach. Nasz pomysł nie wzbudził w kompanach wielkiego entuzjazmu. Wycieczka zaczęła o 8:30, wróciliśmy ok 14. 25 CUC/osoba. Konie generalnie tluką tę trasę pewnie od 30 lat, więc jechały na autopilocie. Okazało się, że nawet trochę pamiętam, jak się obsługuje konie! Wycieczka wyglądała tak, że najpierw z 1,5h jazdy z przerwami, potem krótki spacer pod wodospady, tam 1h kąpania się i skakania ze skałek do wody, potem powrót. Fajna sprawa, dupsko bolało, wszyscy zadowoleni, widoki bardzo ładne.
Po koniach driny na mieście (piliśmy po 1,5 CUC przy schodach, ale potem znaleźliśmy nawet po 1 CUC! i koniec dnia w jakimś tam klubie z kubańską muzyką. Nie porwało mnie, bo grała kapela, białe dupy przyglądały się z boku, a na parkiecie królowali Kubańczycy i to raczej z poziomu pro. Wilhelmowi tak się podobało, że postanowił z klasą opuścić lokal. Ja z Moniką poszliśmy w jego ślady, a Danka z Kasią ruszyły w ślady naszego włoskiego współlokatora i trafiły do jakiegoś klubu, który był w jaskini. podobno fajne miejsce :)
Plan na następny dzień również nie nastrajał optymistycznie - rowerami na Playa Ancon. Mając za sobą kilka godzin na koniu, zapowiadało się wesoło