Cienfuegos to miasto zbudowane w modelu francuskim. Ulice są prostopadłe. I to by było na tyle z interesujących rzeczy o Cienfuegos :) Ale jakimś trafem to miasto się nam podobało.
Gościu wysadził nas w randomowym miejscu, zostawiliśmy Kaśkę i Dankę z bagażami i ruszyliśmy na poszukiwania noclegu. Oczywiście wygrała opcja najtańsza, a jeszcze gościu nam opuścił cenę. Zapłaciliśmy rekordowe 20 CUC za pokój za 5 os, czyli po 4 CUC. Nie były to komfortowe warunki, bo pokój był raczej 3 osobowy niż 5 osobowy, ale dołożyli nam materac dmuchany.
Samo miasto bardzo przyjemne. Pobujaliśmy się na fotelach bujanych, wypiliśmy rum na maleconie, pochodziliśmy po mieście, potem wypiliśmy rum na...placu Jose Martii. Ciekawostka, to był rum z kartonika jak soczek dla dzieci :) Znaleźliśmy również ciekawy placyk, gdzie były improwizowane budy, gdzie można było kupić rum w szotach (3 CUP za 40tke), kanapki za 5 CUP i oranżadę za 3 CUP. Czyli impreza za grosze :) Przeszliśmy się też na Punta Gorda, dzielnicę willowa, gdzie znajdują się stare wille Amerykanów. Oczywiście Amerykanów wyrzucili z Kuby, wille zostały. Bardzo przyjemne miasto :)
Z Cienfuegos chcieliśmy ruszyć do Trynidadu. Miało być autobusem, ale na dworcu nikt nie chciał nam powiedzieć jak dostać się tam lokalnym autobusem, wszyscy przekierowywali nas na VIazul. Viazul kosztuje 6 CUC, jeździ co godzinę. Pojechaliśmy z dworca taksówką w cenie Viazula, godzina drogi.