Nowy dzień, nowa świątynia. Tym razem Prambanan. Dużo lepszy dojazd niż do Borobodur, Prambanan jest praktycznie w obrębie miasta (wspomniany wcześniej autobus 1A), blisko lotniska, więc ładnie łączy się z wylotem i z zostawieniem bagażu na lotnisku:) Przechowalnia chyba 20k/bagaż.
Prambanan podobnie jak Borobudur - zajebiście drogi jak na tamtejsze ceny (236 000/os). Sama świątynia o tyle ciekawsza od Boroboduru, że jest bardziej w pionie, niż w poziomie. Na pewno lepiej pod zdjęcia:) I jednak jest bardziej zróżnicowana niż jedna bryła Boroboduru. Można obejrzeć coś innego, niż tylko detale:D Składa się z kilku kompleksów. Wrażenie robią też rozsypanki z kamieni miedzy świątyniami już odbudowanymi. To tylko pokazuje ile pracy trzeba włożyć w odbudowę. I ile fantazji, bo weź zbuduj świątynie z kamieni, jeśli nawet nie wiesz jak wyglądała, bo ją zniszczyli 300 lat temu:) Jakbym mial wybrać jedną z tych dwóch świątyń, wybrałbym Prambanan.
Na wyjeździe kupiliśmy jeszcze jakieś przysmaki, sporo fajek (kontrabanda ciągle się opyla), wszystko, byle wydać szmatopieniądze:) Ale potem się to zemściło, bo jak wiadomo, na lotnisku też można wyyrwać spoko rzeczy. Szczególnie w porównaniu z chińskim chłamem z ulic Yogya. No i wpadła w oko koszulka. O dziwo nie chcieli się targować:) WIęc Soto za magnes zapłacił w połowie w walucie indonezyjskiej, w połowie w malezyjskiej. A ja za koszulkę w połowie kartą, w połowie szmatopieniądzem.
Podsumowanie Jawy? Na pewno zrobiliśmy co do nas należy i co planowaliśmy. Czyli wulkan, wulkan i wulkan. A tak na poważnie, to Borobudur, Prambanan i Merapi. Do tego chwile się powłóczyliśmy po Yogyakarta. Na pewno było intensywnie, męcząco i ciekawie. Mając dzień mniej zrezygnowałbym z Boroboduru. Tzn logicznie byłoby zrezygnować z Merapi, ale to jedna z lepszych rzeczy w moim podróżniczym notatniku. Fajnie, że spotkaliśmy się z Rendym. Kto wiem, może gdzieś się jeszcze nam drogi skrzyżują. Trochę za głośno, jednak krąży się wokół miasta.
Dobra, wracamy do Malezji!