Borobudur - ten dzień trwał dwie doby

Wracając do Yogya zrobiliśmy przypadkiem kółko po okolicznych wsiach I po 30 min wylądowalismy znów pod naszym hotelem. To się zdziwiłem! Zgodnie z założeniami zatrzymaliśmy się w Borobudur (musieliśmy dopłacić kierowcy 100k.
Sam Borobudur ładny, zatłoczony (choc bez turystów w porównaniu do Pałacu Króla w Bangkoku). Wejście kosmicznie drogie! 260 000/osoba. A dla lokalnych 30 000. Przegięcie, ale co zrobisz? Bo sama świątynia faktycznie jest spektakularna. Rendy obleciał ją w 20 min, my w 2h20min. Skupialiśmy się na detalach:D No I zgodnie z legendą, obeszliśmy każdy poziom w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara - to przynosi szczęście. Chyba, że Monika ściemniała I nie ma takiej legendy:P
Są bilety łączone z Prambananem, który również jest pojebanie drogi. Da się zaoszczędzić chyba 130k na dwóch świątyniach. Dopytujcie!

W Jogja rozliczyliśmy się z kierowcą (500 000/całość, czyli auto, kierowca, benzyna+dopłaca 100k za drugi podjazd do Borobodur+100k napiwku). Dobry deal:) No I niestety rozstaliśmy się z Rendym. Kurde, teraz jak on był w PL, my w Indonezji, to może być ciężko się spotkać. Ale nigdy nie mówimy nigdy! Dostał od nas małpkę polskiej vody. Obiecał, że wypije, a nie wyleje:D

Dzień zakończyliśmy rajdem po hotelach. Wszystko w podobnej cenie, my wzięliśmy 120/pokój ze śniadaniem, które było śmiechem na sali. Skoczyliśmy jeszcze na Marlioboro, bo podobno taka fajna ulica. Jeden wielki stragan z takim syfem, jak w Chinatown w Kuala. Z Moniką zawróciliśmy do jakiejś knajpki. Tam usnąłem nad talerzem, a to znak, że trzeba iść spać. Po 2 zarwanych nocach I przed 2 kolejnymi zarwanymi. Dość powiedzieć, że z 5 ostatnich nocy na wyjeździe 2 spędziliśmy na lotniskach, 1 wchodząc na wulkan, 1 w samolocie, a 1 w hotelu:)

Zdjęcia (11)

Komentarze (0)