No nie pospaliśmy... Zanim pogadaliśmy z Rendym, zanim się ogarnęliśmy, zanim się spakowaliśmy. Ruszyliśmy o 1 w nocy. Przed name 4h podejścia. Jagoda już dzień wcześniej zrezygnowała, a Rendy nie czuł się na siłach po chorobie. Zostało więc nasze stare trio - Monika, Soto I ja:)
Merapi to prawie 3000 mnp, jeden z bardziej aktywnych wulkanów w Indonezji, więc I na całym świecie. Bo Indonezja jest najaktywniejszym sejsmicznie regionem świata. B silna erupcja w 2010 zamiotła kilka wiosek, zabiła kilkaset osób, znisczyła 2 z 3 dróg podejścia na szczyt. W 2014 znów kolejna erupcja (słabsza). Czuć respect. A cemu podeścje w nocy? Bo po 1 jesteć na górze na wschód słońca, a po 2 omijasz słońce I upał na podejściu, bo...robisz to jak pizga. Wszędzie pisali, żeby brać ciepłe ciuchy, że pizga. Trochę na to patrzyliśmy z przymrużeniem oka, bo w New Selo o 21 było spokojnie na krótki rękawek. Ale za radami zabraliśmy kominy, rękawiczki, czołówki, polary. No I powiem jedno - nie kłamali. Przewodnik wyglądał na ogarniętego, żwawego I raczej nie z przypadku. Miał nawet coś w stylu walkie talkie do łączenia się z sejsmografem.
Od startu podejście dawało w płuca, ale cisnęliśmy. Starczy powiedzieć, że podejście ma 3,5km I jest rozpisane na 3-4h. Soto mało nie doznał zawału, ale wdrapał się na gore. Ostatnie 45 to już wielkie głazy I wspinanie na czworaka:D Na górze byliśmy o 5, czyli 30 min przed wschodem. Na górze widoki niesamowite. A jak się jeszcze to doprawi tym, że to wulkan, a nie gory, to już w ogóle mistrz. Krater o średnicy tak mniej więcej 200m, kłęby dymu, ale bez lawy. Po drodze mijaliśmy sporo osób, sporo namiotów, więc spodziewaliśmy się małych tłumów. Na szczycie z nami były jeszcze ze 3 osoby. Większość tych osób, co spały na szlaku, zaczęła wspinać się po schodzie.
Schodząc można zobaczyć, jak zróżnicowana to jest formacja. Góra to kłęby dymu, potem takie wielkie bryły, potem wielkie kamulce, co je wyrzuciło z krateru, potem popiół, gdzie czułeś się jak na plaży, potem mniejsze kamyki (przewodnik pokazywał nam różnicę między tymi z 2010 roku, a tymi z dawien dawna), potem żleby w skałach porzeźbione przez wodę, początki zieleni, żleby w ziemi, krzaki, drzewa, pola uprawne I w końcu New Selo. Jaram się jak pochodnia!
Przewodnik zagaił, ile płacimy. Mówimy zgodnie z prawdą, że 300 000/grupa (co jest śmiechem na sali porównując np do 500 000/OSOBA w dżungli, gdzie był to jakiś chłopek). Na to przewodnik, że on dostaje od guesthouse 100 000. Dorzuciliśmy mu 150 000.