coś się kończy, coś się zaczyna. Zostawiliśmy Sumatrę, zostawiliśmy pierwszy dłuższy pobyt we dwoje, a przywitaliśmy się z Jawą, wulkanem, z Soto, Jagodą no I niespodziewanie powitamy się z Rendym:)
Wylądowaliśmy o 8:30 w Jogja. Soto z Jagodą już czekali na lotnisku (przylecieli 45 min wcześniej), a Rendy czekał u siebie w hotelu. Mieliśmy też ramę na najbliższe dni:
- nocne podejście na Merapi
- Prambanan
- Borobudur
Obydwie świątynie to must see, światowe dziedzictwo I w ogóle och I ach, ale troche mało czasu...
Lotnisko jest blisko miasta, wręcz w mieście. Można jechać pociągiem, można jechać autobusem. My wybraliśmy autobus (linia 1A, bilet 3500/os). W ogóle linia 1A jest przydatna, bo po 1 łączy centrum z lotniskiem, a po drugie jedzie do Prambanan. Centrum=Marlioboro. Zgarnęliśmy Rendiego, zostawilismy bagaże w informacji turystycznej I poszliśmy zwiedzać Yogyakartę, kulturową stolicę Indonezji. No nie powiedziałbym:P Kierunek Kraton, czyli taki powiedzmy "gród w mieście", troche pałac królewski, miejsce gdzie mieszka król z dworem, takie miasto w mieście. ALe generalnie nic porywającego. Najfajniejsze były dwa wielke drzewa na placu, które wg legend trzeba przekroczyć z zasłoniętymi oczami. Ale z plusów Kratonu na pewno to, że Rendy załatwił nam kierowcę I auto do New Selo. Wejście do Kratonu 13 000/os. Auto dogadne, że najpierw jedziemy do Borobudur, a potem do New Selo na wieczór, a następnego dnia nas odbiera.
Do Borobodur mieliśmy dotrzeć o 16, miał być czynny do 18. Dotarliśmy o 16:30, był czynny do 17:30. Godzina to troche mało jak na tanie miejsce. Więc będąc przy kasach zmieniliśmy zdanie, że zahaczymy o świątynie wracając z Merapi. Bo to jest ten sam kierunek. Kierowca się zgodził.
Kierunek Merapi, oberwanie chmury. Ale takie hardkorowe, gdzie w 20 min drogi zamieniły się w potoki, woda do łydek. Pierwsze wątpliwości, czy wejdziemy na gore, skoro pewnie wszystko będzie rozmoczone... Droga była coraz gorsza, były coraz większe braki asfaltu, coraz bardziej mokro, coraz więcej podjazdów I co gorsza, coraz częściej kierowca mówił, że dalej nie jedzie:P W końcu podjazd, gdzie auto nie dało rady, stanęliśmy pod gore, koła w miejscu, sprzęgło się pali, a my w się staczamy w dół. Na szczęście Rendy wymógł na kierowcy, żeby popytać się o alternatywną drogę we wsi, pokierowali nas jakimiś objazdami. Finalnie dotarliśmy do New Selo ok 21. Szybko znaleźliśmy nocleg (pierwszy guesthouse pod który podjechaliśmy) - 150 000/pokój. Trochę drogo, ale było późno, ciemno, głucho, a my byliśmy przejęci podróżą. Obiecali nam również przewodnika za 300 000/grupa. Miał być u nas o 00:30. Nie mieliśmy więc za dużo czasu na spanie...