Już po pierwszym nurkowaniu stwierdziliśmy, że zostajemy jeszcze jeden dzień na wyspie. Co prawda przez to musieliśmy obciąć coś z kolejnych destylacji, padło na Berestragi i wulkan Sibayak. Ale nurkowanie korciło zbyt mocno. Było nie było, dziś opuszczamy Pulau Weh. Ale dzień zaczynamy od butli i rafy:) A nie, zaczynamy od śniadania. Nie pisałem jeszcze o względności czasu, który jest szczególnie widoczny na Sumatrze. Oni się w ogóle nie spieszą! Jeśli zestawić to z nami, którzy wpadają tam na 2 tygodnie i mają konkretne plany, są w pośpiechu, nie raz mają napięty grafik, to widać kontrast. Proces zamawiania kolacji w Dee Dee. Podchodzę do kuchni, stoję 3 minuty. Gościu kroi owoce poł metra obok. Stoję, czekam. Po 3 min:
- chciałem zamówić
-OK (dalej kroi, uśmiecha się, po kolejnych 3 min)
-mogę zamówić?
- tak, Pan wpisze swoje zamówienie do zeszytu (wpisałem, patrzę się na niego, uśmiecham się, on wciąż kroi, mijają kolejne minuty)
-wpisałem zamówienie.
-OK. (dalej kroi, mi powoli puszczają nerwy, podsuwam mu otwarty zeszyt)
-tutaj wpisałem, jest OK.?
-OK
Odchodzę do stolika, on dalej stoi i kroi owoce. Po 15 min przychodzi i mówi, że nie ma krewetek i trzeba zmienić zamówienie. Ogólnie godzina czekania, a w knajpie pustki. A i tak zrobił 1 porcję zamiast dwóch:) Ale było na luzie, bez spiny.
Wracając do śniadania. Nurkowanie zaplanowane na 9 rano, bo o 14 mamy prom powrotny. Nauczeni doświadczeniem idziemy na śniadanie przed 8 rano, jesteśmy jedyni w knajpie, dla ułatwienia zamawiamy to samo danie. Czekamy na żarcie jedyne 1,5h:) Ale trzeba przyznać, że gdzie na wyspie nie jedliśmy, tam było dobre. Obiad mniej więcej 30-35k/os. Da się taniej, da się drożej. I najlepsze żarcie z całego wyjazdu.
Nurkowanie. Tym razem płacimy trochę mniej, po 300 000/os, bo bez teorii. Trafia się nam instruktor bez angielskiego, w Monice narasta panika, a dodatkowo morze się rozkołysało. Ja byłem ściśnieniowany na nurkowanie w Sea Gardens, od strony otwartego morza, oni chcieli zawrócić w inne miejsce, ale udało się. I było grubo. Dużo lepsza rafa niż 1 dnia, lepsza widoczność, brak ludzi, spokojniej pod wodą, dłuższe nurkowanie i głębsze, bo doszliśmy prawie do 11m.
Na powrocie chcieliśmy spędzić trochę czasu w Banda Aceh, dlatego nie uśmiechało się nam marnować 3 h na promie. Wybraliśmy pasażerski. Weszliśmy i okazało się, gdzie się podziali wszyscy turyści, którzy byli na wyspie, a nie było ich na promie. Oni pływają tym droższym i szybszym. Ale czas 45 min. Gościu od podwózki do promu nagrał nam swojego kumpla w Aceh. Przywitał nas z kartką Gabor & Monika. Podchodziłem do niego sceptycznie, a okazał się super gościem i przewodnikiem. Za trasę port-dworzec autobusowy zapłaciliśmy 40k. Po drodze chcieliśmy zahaczyć kantor, objechaliśmy 4 punkty, wszystko zamknięte. Super, za chwile jedziemy nocnym autobusem do wsi w dżungli, a znów jesteśmy wysrani z kasy… Ale po kolei:) Najpierw autobus i wesołe targowanie się za bilet na nocne połączenie z Medan. Spore patio, ok. 12 przewoźników, wszyscy sprzedawcy zgromadzeni na środku patio. I co podchodzę do konkretnego okienka, to wyskakuje z tej grupy konkretny sprzedawca, podbija ofertę poprzednika i wraca do gromadki. I tak od oferty za 250k doszliśmy do 120k (poniżej ceny z przewodnika z 2010:P). Do Bukit Lawang jedzie się publicznie z Medanu do Binjai, potem przesiadka. Ale autobusy z Banda Aceh przejeżdżają przez Binjai. Więc spokojnie można tam wysiąść, zaoszczędzić czas I kasę. Cena za bus ta sama. Po zakupach nasz driver (zwany Little John) zaproponował objazd po Banda Aceh, śladami pozostałości po tsunami. Zgodziliśmy się, 120 000 za nas, za 2-3h.
I dochodzimy do tej tragicznej przeszłości Banda Aceh. Od zawsze to była krnąbrna prowincja. Byli bogaci, zawsze się liczyli, zawsze mieli pewną niezależność. Przed tsunami toczyła się tu wojna domowa, bojówki walczyłyy z rządem o autonomię. Wtedy przyszło tsunami 2004. Zginęło tam ok. 167 000 osób. Np w mieście koło Banda zginęło 4 na 5 osób. Nasz kierowca stracił dom, rodzinę. Po tsunami rząd powiedział, że pomoże im podnieść się z tragedii pod warunkiem, że uspokoją się ze swoimi niepodległościowymi zapędami. Smutno tego słuchać.
W samym Banda Aceh spędziliśmy ze 2h, najpierw wielki generator prądu wyrzucony kilka kilometrów od wgłąb lądu (taka łajba mniej więcej 20 m szerokości na 100m długości. Za Wikipedią, waży ok 2 600 ton. Potem Little John powiózł nas do łodzi policyjnej I rybackiej, do łodzi na domu (pewnie z 5km od brzegu). Ciekawostka - rząd odkupił kilka działek od właścicieli, żeby zostawić kilka łodzi jako pomniki. I faktycznie widok jest mocny. Domy, ulice, a nagle 2 łodzie...
Z Banda wyjechaliśmy zgodnie z planem, o 22. Orangutany wzywają.