Podróż poszła sprawnie i nawet w miarę na trzeźwo:) W Kuala PIERWSZY RAZ w życiu zarezerwowaliśmy nocleg z wyprzedzeniem. Stwierdziliśmy, że drogie miasto, więc pewnie dużo na miejscu nie urwiemy, a dojeżdżaliśmy tam na wieczór.
Szybka wymiana hajsu (oczywiście niezbędne minimum) na lotnisku i wio najtańszą opcją dojazdu do miasta (z KLIA1 do Chinatown jest ok 1-1,5h). Bus za 10 Ringit. Fajną mają walutę, jest 1:1 w stosunku do PLN. W końcu nie trzeba nic przeliczać, obcinać zer, mnożyć! Śmiesznie nas podrzucili do Chinatown. Najpierw busem do jakiegoś dworca, gdzie na szczęście zakręciliśmy się za tematem i zaczęliśmy dopytywać, czy to ten właściwy dworzec. Okazało się, że nie, więc podjechał po nas samochód osobowy i dalej powiózł.
Chinatown, to jeden wielki bazar. Ale jakoś to wszystko bez polotu, sama chińszczyzna:P Nie jest to bazar marokański, czy nawet bazar tajski, gdzie co krok widzisz coś, co musisz mieć.
Od razu ruszyliśmy pod Petronas Towers. Niestety trafiliśmy na konserwację SkyBridge łączącego 2 wieże, więc pozostało nam podziwianie z dołu. Ale i tak robi wrażenie!
Nocleg trochę obskurny, ale ubiłem tylko 1 karalucha i to rano, więc generalnie nie było źle:) Choć jak to określiła Jagoda „w drodze powrotnej wolę spać na lotnisku niż w tym hotelu”. A że lubimy spełniać marzenia… 40 PLN/pokój 2os.