Ao Nang i Buddah a'la Świebodzinejro

Ale nas nosi! Korniki w dupie! Wstajemy z samego rana, żeby złapać na mieście skutery i w drogę! Najpierw dworzec autobusowy, żeby ogarnąć bilety do Bangkoku. Nauczeni życiem wiemy, że różnie bywa z transportem. Pamiętam jak kiedyś utknęliśmy w Marrakeszu i nie mogliśmy się z niego wydostać. A to przecież ogromne miasto. Strajk autobusiarzy, wykupione bilety i w końcu pojechaliśmy taksówką przez gory Atlas:) Wracając do biletów. Autobusów jest sporo, ale są dosyć wcześnie. Ok 17, w Bangkoku są o 4-5 rano. Great! Oczywiście kupiliśmy najtańszą opcję za 615 THB. Niestety Pani była tak miła, że pozwoliła nam wybrać miejsca i to nas zgubiło! Tak to byśmy dostali jakieś randomowe w środku autobusu, ale nie! Musieliśmy sami wybierać. Pani z okienka powiedziała, że to autobus piętrowy, więc wybraliśmy w 1 rzędzie, żeby mieć dużo miejsca na nogi. Wrócę do tego wątku później:)

Z dworca ruszyliśmy do Tygrysiej świątyni, ok 15 km od Krabi. Oryginalność tego miejsca polega na tym, że świątynia mieści się na wzgórzu, żeby do niej się dostać, trzeba pokonać ponad 1200 schodów. I to nie byle jakich schodów! Pałac kultury ma 780 schodów i tam nie świeci słońce w plecy:P Dobra rada - Tygrysia świątynia tylko wczesnym rankiem lub późnym popołudniem! My byliśmy o 10 rano a i tak było gorąco... Za to widoki z gory niezłe:)
Po świątyni zostały nam 2 rzeczy, a czasu coraz mniej... Przede wszystkim chcieliśmy jeszcze wykąpać się w morzu, więc skierowaliśmy się do Ao Nang. Małej wioski, kiedyś rybackiej, teraz turystycznej. Kurde, te skutery nieźle cisną! Ao Nang to jakieś 45 min jazdy od Krabi. Samo miasteczko jak to miasteczko - dużo sklepów, turystów, hoteli. Nic specjalnego. Woda mętna. Ogólnie każdy nasz kontakt z morzem i plaza utrwalał nas w przekonaniu, że wybór wysepki pokroju Koh Mook to był strzał w 10! Nie mieliśmy bardziej klimatycznego noclegu, nie mieliśmy lepszej plaży, lepszej wody, lepszego nurkowania...

W Ao Nang stwierdziliśmy, że czas zakończyć nasz trip na południe słynnym masażem tajskim. Zabuliliśmy po 200 THB (21 PLN) za godzinę masażu. Nie, nie było happy endu! Tak, miałem młodą tajkę. Nie, Monika miała też masaż, nawet leżeliśmy obok siebie:) Fajnie, ale myślałem, że mnie mocniej przenicują na 2gą stronę.

W Krabi zagęściliśmy ruchy i postanowilismy złapać busik miejski na dworzec. Takie małe pickupy z krytą paką i 2 ławkami wzdłuż kierunku jazdy. W ogóle kultura podróżowania jest ciekawa w krajach azjatyckich. U nas w Polsce posypały by się szybkie pozwy o odszkodowanie za brak środków ostrożności. Busy jeżdżą z otwartymi drzwiami, ludzie wsiadają i wysiadają w trakcie jazdy... My busik w Krabi dzieliliśmy z dziećmi wracającymi z podstawówki. Ogólnie jarały się, że biali z nimi jadą. Do momentu jak jedno z dzieci...wypadło z jadącego busika. Kto powiedział, że to był przypadek?:D Na szczęście chyba nic mu się nie stało, choc wysiadł pod szpitalem. Kierowca nawet go nie skasował za przejazd z powodu, ze wypadł z busika. Nice!

Na koniec dnia zaczynamy nasz ostatni przejazd nocny relacji Koluszki - Warszawa wschodnia. Tfu, Krabi-Bangkok. Udaliśmy się na nasze turbozajebiste miejsca z przodu autobusu. Niestetyu okazało się, że to nie był piętobus, a zamiast szyby przedniej i kupy miejsca mieliśmy zabudowę szoferki i kupę z miejscem na nogi. Ale Soto był zachwycony:D My mniej... Haha no i puścili film, Szybcy i wściekli 5. A że byliśmy pod samym TV, to stwierdziliśmy, że pooglądamy, ale nic nie rozumiemy. Spytaliśmy się kierowcy, czy puści napisy po ang. Ale w odpowiedzi jego twarz wykrzywiła się w coś podobnego do "nicnierozumiemalechybawaspojebało". Na szczęście płyta DVD się zacięła po 15 minutach. I dobrze tak skośnym, Polacy nie będą oglądali filmu, więc nikt nie będzie oglądał!

Zdjęcia (8)

Komentarze (0)