Z Lop Buri uciekliśmy do Ayutthaya - dawnej stolicy Tajlandii. Pociągów jest sporo, bo jest to blisko, bilet 2 PLN. W Ayutthaya oczywiście przebiliśmy się na początek przez szereg tuk tukowców I innych naganiaczy. Do centrum jest łatwo się dostać (I tanio!). Z dworca 200 m I jesteś na promie na starówkę za 2 PLN. To jest największy plus nierezerwowania noclegów wcześniej. Że śpisz tam, gdzie Ci pasuje, gdzie łatwo się dostać. A nie tam, gdzie zarezerwujesz nie wiedząc, jaki jest tam dojazd. Tradycyjnie rozdzieliliśmy się z Soto w poszukiwaniu noclegu I zaraz mieliśmy pokój 4 osobowy za 125 THB/os (14 PLN):) Czytaliśmy, że popularnym I dobrym sposobem na poruszanie się po Ayutthaya jest rower. Faktycznie jest tam sporo wypożyczalni rowerów za śmieszne pieniądze (4,50 PLN za dobę). Więc ruszyliśmy na zapoznanie się z miastem. Tak po prostu, przed siebie. Faktycznie w Ayutthaya świątynie/ich resztki stoją wszędzie. Przy skrzyżowaniach, pośród podwórek, w parkach...
Trochę problem sprawiał nam ruch prawostronny. "Nam", czyli w szczególności mi:) Co chwila Monika na mnie krzyczała, że jade po złej stronie ulicy.
To był dłuuuugi dzień. Po nocy w pociągu, bojach z małpami, 2 podróżach pociągami, rowery... Spaaaaać!!! A następnego dnia dla odmiany pobudka skoro świt, żeby nie jeździć rowerami w południe, w największym słońcu. A dodatkowo chcieliśmy odwiedzić najpopularniejsze świątynie Ayutthaya przed przyjazdem wycieczek z Bangkoku.