Kolejny punkt tego dnia to wąwóz Bicaz. Przejazd ciasną trasą między skałami sięgającymi 400 m. Warto:) Co prawda nie ma tam trasy pieszej, stoi dużo straganów, a kierowcy zatrzymują się na ulicy, żeby zrobić zdjęcia (my też, a jak!). Ale warto. Tak dłubali tą droge, że w przewodniku są ostrzeżenia, żeby jadąc kamperem trzymać się środka jezdni, bo można zahaczyć budą o skały.
nocleg wypadł nam nad duży jeziorem koło Bicaz. Jest tam kilka campingów, problemem jest, że po sezonie tam wszystko zamiera... Koło tamy, tuż za miastem trafiliśmy na otwarty camping. Zajeżdżamy, było już ciemno. A tam dziesiątki murzynów! Muza gra, murzyni w ogrodzie. Wchodzę do środka, a tam murzyni na stołówce, murzyni w kuchni:D W końcu znalazłem ich szamana, a konkretnie kierowniczkę obiektu, do której mówili per "mama". Pozwoliła się rozbić, ale obok placu, który był dancefloorem około 20 murzynów. W ekipie powiało brakiem optymizmu:D Szczególnie Monika z Eweliną wydawały się przerażone na myśl o spędzeniu 1 nocy w Rumunii pośród 40 murzynów. Pojechaliśmy dalej:) Za tamą odbiliśmy na pierwszy napotkany ośrodek. Po sezonie, więc ośrodek pusty. Gośc pozwolił się nam za friko rozbić gdziekolwiek. Uradowani ruszyliśmy szukać miejsca na namiot. Spryciarz, pewnie wiedział, że na terenie nie ma metra kwadratowego płaskiego terenu:P Wzięliśmy domek, opuścił nam ze 100 RON do 80 i tak zapłaciliśmy po 20 zł na głowę za domek:)