Dotarliśmy z dworca taksówką (ok. 23 w nocy) w której jechaliśmy w 6 os. plus kierowca. Samochód był bynajmniej standardowych wymiarów na 5 osób. Po wejściu do namiotu okazało się, że zaatakowały nas mrówki faraona, które były wszędzie (nie zamknęliśmy dobrze torby z chlebem). Wytrzepaliśmy wszystkie bambetle, przejrzeliśmy je, zebraliśmy i wbiliśmy się na kwaterę do naszych towarzyszy podróży. Rano, gdy nadszedł czas wyjazdu okazało się, że mrówki wyniosły wszystkie rozsypane okruchy chleba i zniknęły! W namiocie nie było po nich śladu.
Spakowaliśmy się i w drogę. Kolejny cel: Gurzuf!