z samego rana ruszyliśmy w kierunku ogrodów Marii (królowa rumuńska). Okazało się, że jest to kawałek (ok 4 km). Wjazd 10lv. Sporo, ale warto! Super miejsce, super roślinność i super widoki (zdj). Zajęło to nam ok 3,5h, potem kąpiel w morzu i na drugi koniec miejscowości, żeby wejść na górę z napisem. Też niezły kawałek, a znajomi wątpili, że znajdzie się jakaś ścieżyna na górę. Droga prowadziła przez biedną dzielnicę (cygańską? turecką?), ale ludzie bardzo życzliwi. Byliśmy tam nie lada atrakcją. Mimo wszystko Monika zabroniła mi wyjmować aparatu, żeby nie kusić losu. Po zakupie prowiantu (piwo i arbuz) poszliśmy na górę. Wchodziliśmy jakimś żlebikiem po małym potoku. Widok genialny z góry! Sam napis też (zdj). Potem stwierdziliśmy, że wrócimy inną drogą. Trafiliśmy na wymarłą wioskę i jakieś lepianki działkowe. Trochę adrenalina skoczyła, szczególnie w obliczu licznych psów. Kamień w ręku był:) Poszliśmy tak na około, że bardziej się nie dało! Zamiast 3 km zrobiliśmy ok 8-10km. Ale było warto! Niebywałe zderzenia z problemem wymarłych okolic. Całe wioski, tereny fabryczne... Dotarliśmy do domu równo ze zmrokiem, zmęczeni, ale zadowoleni:)