Czy warto było? Warto! Czy wyjazd się udał? Udał. Czy widzieliśmy zorzę? Nie. Czy wrócimy na Islandię? Tak. Landmannalaugar (spoko pieszy szlak na 4-5 dni), Pakgil, zorza. To nam tam zostało, poza tym Islandia ma w sobie tę magię. Że niby już większość się już widziało, że niby to samo, ale ciągnie jak muchę do kompostu. Szybko tam wrócimy.
Islandia w zimie jest na pewno ciekawa. Abstrahuję od samego krajobrazu, gdzie jednego dnia widzisz 3 różne wodospady, każdy niesamowity, potem gorące źródła, następnego dnia pola termalne, klify czy kawałki lodowca na czarnej plaży. To wiemy. Ale w zimie dodatkowo zobaczysz jednego dnia zimę śnieżną, zimę lodową, połacie jesienne (żółte trawy), i pole zielonego mchu. No jest sztos.
Dodatkowo zimą wchodzi opcja na jaskinie lodowe, do tego nurkowanie w wodzie o temp 2 stopnie jak powietrze ma -15, a woda wizurę 150m. No i zorza. Podobno gdzieś tam jest i na nas czeka.
Koszty miały być opór wysokie. Zakładałem spokojnie 5 tys/osoba na 5 dni. Ale co się dziwić jak nurek 700 zł, jaskinie 700 zł, bilety 1100 zł na rodzinę (damn, ja mam już rodzinę, a nie tylko i aż „żonę”), a noclegi miały być po 200 zł/osoba. Finalnie tak źle nie wyszło. Noclegi średnio ok 120 zł/osoba, auto 300 zł osoba (900 zł za 5 dni), paliwo ok 7 zł, a przejechaliśmy 1500 km. Mieliśmy auto na benzynę i diesla. Warto brać diesla. Bo przy przebiegu 1500 km spalanie było 5.7. Czyli ok 600 zł, na osobę 200 zł (bo jeździliśmy z Wilhelmem). Szama z Polski, woda z kranu. Reasumując 5000 pln na naszą dwójkę.
A jak wyjazd z 6 miesięcznym dzieckiem? Ona bawiła się wyśmienicie! Jedyne płaczki były popołudniu, ok 18, po 8 godzinach w samochodzie. A tak to non stop uśmiech, dużo się działo. Bardziej my się denerwowaliśmy i martwiliśmy. Np. na Okęciu przed wylotem bieganie jak kot z pęcherzem. A na powrocie? Wywalone jajco, nie chce spać to nie, prześpi się później. Śmiałem się, że druga korzyść, że jak zabawka spadnie na ziemię, to nie znaczy, że trzeba wyparzać. Ja z Moniką to dobra mieszanka rodziców na wakacjach. Bez Moniki ja bym owinął Jagnę w reklamówkę i poszedł w las, póki nie płacze, to jest jej dobrze. Beze mnie Monika nie weszłaby w wiele miejsc, bo niebezpiecznie, wieje, ślisko. A razem łapaliśmy balans. Ona krok do przodu, a ja krok do tyłu. I chyba na tym to polega. Do wyjazdu z dzieckiem chyba się dobrze przygotowaliśmy, bo nie było takich momentów, że coś się posypało, czegoś zabrakło. Ważne dla nas było, żeby ubierać Jagnę w dużo warstw i żeby w japę nie wiało (zawsze był szalik Moniki w odwodzie).
A co teraz? Na pewno to był jeden z pierwszych wyjazdów we trójkę (oprócz tego, że była nas siódemka, ale mam na myśli NASZĄ trójkę), na pewno były obawy, ludzie pukali się w głowę. Nawet złapaliśmy się na tym, że przestaliśmy mówić o naszych planach, wyjazdach, bo po co słuchać komentarzy? Po co psuć sobie wyjazd bronieniem tego pomysłu przed wyjazdem? Mam nadzieję, że niedługo będę mógł wrzucić kolejny wpis :)