Przejazd nocnym autobusem to coś, do czego już przywykliśmy, więc w Trangu obudziłem się wyspany:) Finalnie chcieliśmy dotrzeć do małej wysepki Koh Muk (Koh Mook). Droga na tą wysepkę to Trang, potem doturlać się do wybrzeża (ok 70 km), potem łodką na wyspę, a tam się zobaczy:D 1 etap poszedł gładko, schody zaczęły się w Trangu, gdzie NIKT nie mówił po angielsku. Niestety efektem tego było niedogadanie się z kierowcą. Soto tak z nim ustalił cenę, że całą drogę zastanawiałem się, jaki on ma interes w tym, że nas wiezie na wybrzeże za 70 THB/os. Przecież ten gościu ledwo wyjdzie na 0! Dopiero na wybrzeżu okazało się, że moje obawy nie były bezpodstawne:D My mu daliśmy po 70 THB I zawodoleni, a okazuje się, że on chce, ale 700! I powstał pat. My nic nie rozumiemy po tajsku, on nic po angielsku. Widać, że nie był to cwaniak dymacz, a uczciwy gościu, który się nie dogadał z klientami. po 15 minutach daliśmy mu 500 I powiedzieliśmy, że nic więcej nie dostanie. Śmialiśmy się, że niby my zaplaciliśmy 2 razy więcej I czuliśmy się wydymani, ale pewnie on wrócił wieczorem do domu I opowiedział żonie jak go wydymali białasy... Za to stwierdziliśmy, że nie kupujemy żadnego prywatnego transport łódką, lecimy najtaniej. Poczekaliśmy 20 min I łódka "planowa" nas zgarnęła za 100 THB/os.
po drodze zobaczyliśmy, że coś dużego pływa niedaleko łodzi. Nasz kapitan się zajarał, wołał nas, zawrócił łódką I krzyczał, że to "sea cow". Było widać, że autentycznie się tym jarał, pokazywał synowi itd. Potem okazało się czemu. Prawdopodobnie to była diugonia, duży ssak morski, na wyginięciu w Tajlandii.
Mieliśmy sprecyzowane oczekiwania - nie śpimy w głębi lądu, śpimy nad wodą, najlepiej jakby to był frontline bungalow. Aż tak dobrze nie było. Oporowo drogi I bez miejsc. Finalnie spaliśmy koło Charlie Resort, nie był to frontline, ale domki gdzie dżungla wchodziła do środka przez okna. Płaciliśmy za domek 2 os 400 batów.
Mieliśmy w planach pobyczyć się na plaży,ale jak tam dotarliśmy, to...usiedzieliśmy w miejscu pół godziny I wykupiliśmy rejsik wokół wyspy z nurkowaniem:) 200 THB/os, trwało to ok 4h. Zahaczyliśmy o Emerald Cave, 4-5 snorklowań. Pływaliśmy pośród wielkiej ławicy czegoś z stylu sardynek, wyławialiśmy rozgwiazdy, podziwialiśmy rafę z bliska. Kozacko. Ale Szmaragdowa Jaskinia wszystko przyćmiła. Podczas odpływu wpływasz w totalnie ciemną pieczarę, gdzie płyniesz ok 100 metrów w czarnej jak dupa jaskini, by wyjść na plażę z pionowymi ścianami. Nie ma tam innego dojścia jak przez tą pieczarę.
W trakcie dnia okazało się, że nie ma prądu na wyspie. Pytam się, czemu nie ma prądu. Pani odpowiedziała mi ze spokojem "no electricy, because of rain". Faktycznie padało w nocy. Pytam kiedy włączą. Stwierdziła, że może jutro:) Luzik! Byliśmy w takim miejscu, jakie sobie wymarzyliśmy!