Kolejny piękny poranek w Maroko. Po śniadaniu zaczynamy robić to, co do czego przyzwyczailiśmy się już od początku podróży: ruszamy w miasto negocjować ceny. Szukając wycieczki na Saharę spotykamy różne indywidua (m.in. poznanych dzień wcześniej hipisów). Po odwiedzeniu trzech biur podróży dochodzimy do momentu, gdzie konkurencja sama nas znajduje i przedstawia niższe oferty. W końcu natrafiamy na idealną wycieczkę (niestety bez snowboardingu po wydmach), którą sprzedaje nam przemiła Pani. Kobiety w Maroko, jeżeli sprzedają w sklepach, na towarach wywieszają kartki z cenami, ponieważ (w naszym mniemaniu) nie przystoi się im targować. Podane ceny są realistyczne i identyczne z tymi do których dochodzi się po (czasem długich) negocjacjach z mężczyznami. Pani z biura podróży dorzuca nam darmowy transport do Aït Benhaddou, co utwierdza nas w tym wyborze.
* Wycieczka wynosi nas po 680 dh, w tym Ait (dojazd do Ait to 50 dh/osoba, czyli de facto 2 dni wycieczki to ok 630 dh/osobę). W planach offroad w gaju palmowym, wąwóz Dades, wąwóz Todra, jakieś bzdurne stanowisko ze skamielinami, wielbłądy na zachód, noc w obozie, transport poranny do Rissani oraz żarcie. Wycieczka tylko dla naszej 5ki + kierowca Hassan i jego 4x4:) Okazało się, że w obozie również spaliśmy sami. Rozważaliśmy też opcję, żeby dojechać pod pustynię, np autobusem z Ourzazate do Merzougi i tam kupować po taniości wycieczkę. Ale wtedy byśmy nie zobaczyli Dadesu i Todry, na których to bardzo nam zależało... Na plus trzeba zaliczyć również to, że to biuro załatwiło nam bilety z Rissani do Fes. A w świetle naszych przygód podróżniczych, to już był spory progres:)
Do spotkania z Hassanem i wycieczki do Ait mieliśmy kilka godzin, ruszyliśmy więc na zwiedzanie kazby Taurirt leżącej w obrębie miasta. Przed wejściem oczywiście natykamy się na tłum fałszywych przewodników, ale nauczeni doświadczeniem ruszamy w samotny obchód zamku. Wszystko co warte zobaczenia, to obwarowania obrębu kazby, która sama z powodu glinianej konstrukcji musi przechodzić gruntowną renowację co 30/40 lat. Hassan miał jakieś obsuwy, w związku z tym postanowiliśmy odwiedzić inną z głównych atrakcji Ourzazate - sobie Atlas Film Studio. Kręcono tam takie produkcje jak „Królestwo niebieskie”, „Asteix i Obeliks” oraz wiele innych, gdzie plan wymagał pustynnego krajobrazu. Studio według Pani z biura podróży miało być 30 min drogi pieszo od jej siedzieby. W ostatecznym rozrachunku szliśmy ok 1,5 h w 40 stopniach upału. Do puenty: choć wejście do Studia kosztuje 50 dh, to i tak było warto.
Po wycieczce byliśmy umówieni z naszym kierowcą z biura podróży na odbiór oraz podwózkę (20 km od Ouarzazate) do pięknie zachowanej kazby Aït Benhaddou (wpisana na listę UNESCO) w której do chwili obecnej zamieszkuje parę rodzin berberskich. Z uwagi na to, że naszym starym zwyczajem nie chcieliśmy brać przewodnika, nasz kierowca sam za darmo oprowadził nas po osadzie:) Punkt dla nas:D Prowadzi do niej prowizoryczna przeprawa rzez rzekę (worki z piaskiem), która podczas większych opadów znika a rozlewisko zamienia się w wartki potok. Ait to, to obowiązkowy punkt programu. Dla ludzi z bogatszą wyobraźnią może być symbolem folkloru oraz bogactwa kulturowego Maroka. Zmęczeni wracamy do hotelu. Część ekipy idzie na plac El- Mouahidine, by spotkać się na 5 min z zaprzyjaźnionymi pacyfistami-hipisami. Tak się skończyło, że do 2 w nocy robili mi i Liskowi mindfuck na temat podwalin Islamu! Rozmówca liska przez godzinę opowiadał mu, jak powstał świat wg koranu, a mój przez godzinę opowiadał o tolerancji wg Koranu. Trzeba przyznać jedno! Praktycznie każda ze spotkanych przez nas osób w Maroko była obryta w Koranie i przesiąknięta religią!
Jutro czeka nas intensywny dzień.