Wylot mieliśmy z lotniska Sabinha Gocken (pierwszy lotnik-kobieta w Turcji). Dojazd w miarę-podobno jest bezpośredni autobus z Taksimu.Ale chyba musi jechać ze 2 dni! Skoro z Kadikoy (Azja, w kierunku lotniska) mieliśmy 1h10min podróży i 52(!) przystanki... Na lotnisku oddaliśmy Akbil, kaucja poszła na wodę, a resztki kasy wymieniliśmy w kantorze (o dziwo kurs znośny).
Lot nie był mega komfortowy.Bałem ze 2 razy... Finalnie lądowanie, zasięgnięcie informacji w...informacji turystycznej i śmigamy do centrum Budapesztu! Bilet transferowy 530 forintów (przejazd+przesiadka). Najpierw szukamy hostelu. Padło na 1 z brzegu,czyli Adagio hostel. Przy Deak Ter (główny węzeł metra), koszt 9E za łóżko w pokoju 12 os, 11 E za 6 osobowy. Po zrzuceniu bagażu ruszyliśmy w kierunku Dunaju. Oczywiście pierwsze kroki były w kierunku sklepu! Browar za 200 forintów! Więc wzięliśmy kilka na spacer:) Most Łancuchowy był pierwszym mostem,który połączył Bude i Pest. Sam Dunaj węższy niż myślałem :). Robi wrażenie na tle wzgórza zamkowego. Jeszcze ładniejsze jest podświetlenie zabytków. Polecam widok z Baszty Rybackiej na Parlament.
Co zjedliśmy dzień po wylocie z Turcji? Kebabsa,a jak :)- na domiar złego nazwał się "Istambuł Kebab".
Spacerując widzieliśmy dziwne góry śmieci. W samym centrum miasta. Wyglądały jak rzeczy po remoncie,ale były na każdym rogu. Niemożliwe, żeby każdy remontował mieszkanie w tym samym czasie ;). Były tam stare kompy, jakieś meble,itp. Ludzie podchodzili i wybierali,co im było potrzebne, a po mieście krążyli Cyganie i zbierali drewno do dostawczaków. Dziwny widok - góra śmieci obok sklepu Gucci na najbardziej prestiżowej ulicy Budapesztu. Następnego dnia dowiedzieliśmy, że 2 razy do roku mieszkańcy mogą wyrzucić wszystko na ulicę, a specjalne służby to zbierają. Niezły widok :).
Wpadliśmy też do jednego z Ruin Pubs - Instant. Fajne miejsce. Stara kamienica, ok 12 pokoi,każdy utrzymany w innym, schizowym klimacie. W pierwszym grają w pingponga, w drugim na suficie wiszą wielkie,podświetlone motyle, a w kolejnym są psycholdeliczne tapety, na barze wielki króliko-kret, a nad parkietem wisi wielka sowa z czerwonymi oczami :D. Piwo waliło starą ścierą, ale było tanie (450 forintów). Zagęszczenie pubów spore.
W hostelu poznaliśmy naszych towarzyszy pokojowych. Małolaci ze Słoweni, przyszli nawaleni w opór i piłowali japsko do nocy. Uroki hosteli...