do Fesu dotarliśmy planowo, choć trochę wcześnie:D Ok 4:40. Dorwali nas taksiarze, ale stwierdziliśmy, że nie ma po co jechać do medyny o 5 rano. Szczególnie, że zarówno przewodniki, znajomi, jak i poznaniu po drodze ludzie przestrzegali nas przed Fezem. Podobno najniebezpieczniejsze miasto obok stolicy - Rabatu. Dlatego wybraliśmy położony 100 m obok dworzec autobusowy. Tam się przekimaliśmy, skorzystaliśmy z wi-fi i ok 6:30 ruszyliśmy do medyny. Oczywiście na piechotę:) Jakieś 60min marszu+zdjęcia po drodze. Dziewczyny zostały w kawiarni, a my z Liskiem ruszylismy na poszukiwania hotelu do 50 dh. Zwiedziliśmy chyba z 7 miejsc, były pokoje za 50 dh, ale gówniane. Zdecydowaliśmy się na spanie u jakiejś rodziny na czarno (nie byli hotelem) w pokoju 5 os. Gospodyni mało sympatyczna, ale tylko tam spaliśmy.
Przekimaliśmy się, poznaliśmy niemco-polaka, daliśmy mu kilka rad i ruszyliśmy na pierwsze spotkanie z Fezem. Nie da się tam nie zabłądzić, dlatego odpuściliśmy plan miasta:) Jedynie można się tam kierować słońcem (lub kompasem). I lepiej nie pytać miejscowych o drogę! Za wszystko chcą pieniądze. Jest mało przyjemnie, lepiej ignorować wszystkich miejscowych w dużych miastach. Pewnie przesadzam, ale to pozwoli uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji.
Przeszliśmy się jeszcze po Mellahu, odpoczęliśmy w ogrodach miejskich, oraz wspięliśmy się ponad medynę. Jest tam coś w rodzaju dzielnicy biedoty. Weszliśmy tam po zmroku, akurat jak większość mieszkańców wracała po dniu pracy. Daleko nie uszliśmy, nie czuliśmy się tam pewnie. Spotkaliśmy m.in. bose dzieci, które strzelały z procy dawida z kamieni. Oczywiście je zauważyliśmy, więc postanowiliśmy zmyć się z okolicznych skał, ale nas wylukały i dogoniły. Coś tam chciały, pokazywały jak strzelają z procy (brały kamienie raczej spore i ciskały w powietrze w kierunku medyny poniżej). Przypadkiem jeden mnie smagnął po łydkach tą procą. Jednak te dzieci się czegoś boją, bo przepraszał chyba z 5 razy, jak się obróciłem w jego kierunku.